Lawrence Durrell

Kwartet Aleksandryjski  

 

 

:: Justyna ::

 

W wielkiej ciszy zimowych wieczorów jest tylko jeden zegar: morze. Jego stłumiony miarowy szum jest w moim umyśle fugą, i w nią wplatam swoje zapiski. Puste kadencje morskich fal, które liżą własne rany [...]

 

 

Człapanie biało ubranych postaci wokół dworca. Przy rue de Soeurs to wypełniają się, to opróżniają, jak płuca. Blade wydłużające się wiązki popołudniowego słońca padają na długie łuki Esplenady, a olśnione gołębie wzlatują nad minarety, żeby złowić skrzydłami ostatnie promienie gasnącego światła. Srebro dzwoni na ladach w kantorach wymiany pieniędzy [...]

 

 

Intensywne światło za chmurą; około czwartej spada czysty, drobny deszcz, ostry jak igły. Poinsecje w ogrodzie konsulatu lśniące od srebrnych kropel, wyprostowane na sztywnych łodygach. Żaden ptak nie odzywa się o świcie. Dmucha lekki wiatr i palmy kołyszą długimi szyjami, z cichym, suchym, oficjalnym szelestem. Cudowny szept deszczu nad jeziorem Mariut. [...]

 

 

Przychodziła oczywiście z kilkuminutowym spóźnieniem – może prosto z jakiejś zchadzki w mrocznym pokoju, o czym wolałem nie myśleć – ale tak świeża, tak młoda, z rozchylonymi płatkami ust spadającymi na moje wargi jak rosa na skwar lata. Mężczyzna, z którym rozstała się dopiero co, może jeszcze przeżywał wciąż na nowo jej wspomnienie, może była jeszcze oprószona pyłkiem jego pocałunków. Nie miało to wielkiego znaczenia, kiedy czułem giętki ciężar żywej istoty opartej o moje ramię, gdy uśmiechaliśmy się do siebie z niesamoludną szczerością dwojga ludzi, którzy wyrzekli się sekretów. Było nam dobrze, gdy staliśmy tak niezręcznie, trochę nieśmiało, oddychając w przyspieszonym rytmie, bo wiedzieliśmy, czego nawzajem od siebie chcemy. Porozumienie nawiązywało się poza świadomością, bezpośrednio, cieleśnie: przez wargi, oczy sorbety i kolorowy kiosk. Staliśmy lekko szczepieni z sobą małymi palcami, chłonęliśmy aż do dna to popołudnie pachnące kamforą. Byliśmy cząstką miasta...

 

 

Jesteśmy dziećmi krajobrazu, w którym żyjemy; to on dyktuje nam sposób bycia, a nawet sposób myślenia o tyle, o ile na jego bodźce reagujemy.

 

Wina zawsze spieszy ku swojemu dopełnieniu, którym jest kara.

 

Rany jak sadzawki [...] Wylęgarnie nędzy człowieczej [...] Popołudnia spędzone w udręce [...] Szamotanie w odrażającej pościeli, w bandażach snów [...]

 

 

Przykrość współżycia w jednym mieszkaniu z kimś, kogo się nie lubi może wzburzyć żółć w człowieku.

 

Są kobiety, które myślą kategoriami biologicznymi, bez udziału rozsądku. Jakże zgubną pomyłką jest oddanie się takiej kobiecie: słyszysz tylko lekkie chrupniecie, jak w chwili, kiedy kot ściska w zębach kręgosłup myszy.

 

Wspólne ich życie było jak zakopany w piasku kabel, który w niepojęty sposób przerwał się w niemożliwym do odkrycia miejscu pozostawiając ich oboje w niesamowitych, nieprzeniknionych ciemnościach.

 

„Nie goń zewnętrznej matni, nie toń w wewnętrznej pustce, bądź spokojny w jedności rzeczy, a dwoistość sama zniknie”.

O ufności w sercu – Seng Can, w Justynie

 

:: Mountlive ::

 

Kochać się to taki sam absurd, jak dać się strącić z parapetu.

 

Bywa, że kochankowie nie znajdują słów prócz tych, które inni już powiedzieli i przmilczeli tysiąc razy.Właśnie po to wynaleziono pocałunki, by takie banały przeobrazić w rany.

 

Najbogatsze z ludzkich przeżyć ma zarazem najuboższą gamę środków ekspresji. Słowa zabijają miłość, tak samo jak zabijają wszystko inne.

 

 

:: Clea ::

 

[...] percepcja ma tę samą właściwość, co pocałunek: wraz z nią wchłaniamy truciznę

 

[...] przyjmijmy, że mężczyzna znaczy: poeta wiecznie spiskujący przeciw sobie

 

Artysta z kobietą na karku jest jak spaniel z kleszczem w uchu. Świerzbi go to, ssie z niego krew, ale nie sposób dosięgnąć przeciwnika. Chyba, że ktoś z ludzi pomógłby łaskawie...?

 

[...] pracowite opisy różnych stanów duszy[...] ta ludzka jajecznica.

 

Prawdpopodobnie najlepiej sprzyja zdrowiu całkowity brak mózgu.

 

Skomplikujmy życie tak, aby stało się udręką i narkotykiem znieczulającym na rzeczywistość.

 

[...] słowa wynalezione pierwotnie dla obrony przed rozpaczą, są zbyt surowe, żeby odzwierciedlić właściwości czegoś, co jest tak głęboko samo ze sobą pogodzone, tak ze sobą doskonale scalone. Słowa są tylko zwierciadłem naszych niedosytów, każde jest jak olbrzymie nie wyklute jajo smutków świata.

 

Dzień następował po dniu w kalendarzu pragnień, każda noc miękko obracała się we śnie na drugi bok, żeby odepchnąć mrok i od nowa skąpać nas w królewskim blasku słońca. Wszystko sprzysięgło się, żeby stworzyć taki właśnie świat, jakiego nam było trzeba.

 

Ziarna przyszłych zdarzeń nosimy w sobie. Tkwią w nas od początku i rozwijają się zgodnie z prawami własnej natury.

 

[back]